Normalny, przeciętny człowiek chce wiedzieć, co jest dla niego dobre, a co złe, kiedy zachowuje się normalnie, a kiedy jego reakcje świadczą o patologii. Mamy na to normy, kryteria, zwyczaje, niepisane i pisane umowy.
Z alkoholem sprawa nie jest prosta. Powszechne kryteria “normalności” nijak się mają do tego, co na ten temat mówi nam nauka. Do tego piją, mniej lub więcej, prawie wszyscy i prawie wszędzie. Niektórzy codziennie. Nawet lekarze zalecają czasem picie na “poprawę ciśnienia”. I nawet oni często nie wiedzą gdzie kończy się normalne picie, a zaczyna alkoholizm.
Jak rozpoznać te granice?
Aby odpowiedzieć na to pytanie należy najpierw zdać sobie sprawę z tego czym jest alkohol. Większość z nas od razu odpowie “to jest używka”. Nieliczni tylko mają świadomość, że jest to dla ludzkiego organizmu trucizna.
Alkohol, czyli etanol jest bezbarwną substancją otrzymywaną przez fermentację cukrów lub syntetycznie. Ten otrzymywany z fermentacji cukrów, wchodzi w skład niektórych napojów. Jeśli występuje w stężeniu powyżej 1.5% mamy do czynienia z napojami alkoholowymi, które stają się dla nas “używkami” poprzez swoje właściwości odurzające.
Ale etanol jest też trucizną. Przedawkowany wywołuje reakcje typowe dla zatrucia, ze śmiercią włącznie. Powie ktoś “no cóż, na głupotę nie ma rady i nie ma co demonizować, bo jeśli zna się swoje możliwości i pije się z umiarem, to alkohol jest jak najbardziej dla ludzi”.
Problem jednak w tym, że często nie pije się “z umiarem”, a oprócz mocy trującej alkohol uzależnia psychicznie i fizycznie i to w sposób niezauważalny. Jest narkotykiem i nawet picie z “umiarem” nie zawsze zabezpiecza przed nałogiem.
Ale ludzki organizm ma dwie ważne zdolności, które mogą nam pomóc lub mogą zwrócić się przeciw nam: jedna polega na obronie przed substancjami trującymi, a druga na wytwarzaniu na nie tolerancji.
Na czym polega ta obrona? Po wprowadzeniu do organizmu trucizny /np. alkoholu/ uruchamia on szereg swoistych reakcji, mających na celu pozbycie się, wydalenie czynnika szkodliwego. W przypadku osoby pijącej rzadko lub w ogóle, nawet bardzo mała dawka alkoholu spowoduje bóle głowy, żołądka, wymioty, biegunkę, kołatanie serca, ogólne rozbicie itd.
W ten sposób organizm choruje, ale też informuje nas o truciźnie i stara się jej pozbyć. Są to reakcje zupełnie prawidłowe, n o r m a l n e. Tak samo zareaguje nasz organizm na każde inne zatrucie.
Wiele osób poprzestaje na takich doświadczeniach i rezygnuje z picia, lub sięga po alkohol sporadycznie i w bardzo małych ilościach.
Ale alkohol powoduje też odurzenie. Dzięki temu, przez moment, czujemy się odprężeni, mniej zmęczeni, nasza pamięć uwolniona jest nagle od problemów, które przez krótki czas wydają się nie takie ważne, czy trudne, mamy też lepszy humor, wyostrza się nam dowcip, stać nas na większą bezpośredniość i odwagę w kontaktach z innymi. Po prostu “dostajemy skrzydeł”, tyle że sztucznych, bo alkohol zawsze spełnia rolę sztucznej protezy dobrego nastroju. /Ale tylko do pewnego czasu, gdyż potem, na dalszych etapach choroby, zamiast wprowadzać nas w dobry nastrój wywołuje depresję i lęki./
Nawet gdy odchorowujemy pierwszy kontakt z “używką”, pamiętamy o tym, jak inaczej psychicznie się po niej czuliśmy. Im silniejszy był efekt odurzenia, im większe spowodował “odprężenie”, tym szybciej powstaje potrzeba powtórzenia tego stanu. I… ponownie sięgamy po alkohol. Identycznie reagujemy na inne narkotyki.
Z czasem związek między napięciem wewnętrznym, stresem, czy innymi przykrymi emocjami, a alkoholem staje się coraz silniejszy i jednocześnie… coraz mniej dla nas widoczny.
Tak zaczynamy przekraczać pierwszy próg. Pogrążamy się stopniowo i powoli w zależności emocjonalnej, psychicznej od alkoholu. Z czasem wręcz nie potrafimy sobie wyobrazić pewnych sytuacji bez alkoholu, lub znajdujemy się w różnych sytuacjach tylko ze względu na jego obecność. Pojawienie się określonych emocji, czy stanów psychicznych automatycznie budzi w nas potrzebę spożycia. Zaczynamy pić coraz więcej, coraz mniej “okazyjnie”, coraz częściej nieprzypadkowo.
Powoli tracimy kontrolę, choć na tym etapie jest to jeszcze proces odwracalny, który moglibyśmy zatrzymać, gdybyśmy wiedzieli… Jeszcze nie tak bardzo rzucają się w oczy nowe, alkoholowe elementy naszego życia, nasze picie jeszcze nikogo na serio nie niepokoi, bo przecież piją “wszyscy”, a w porównaniu z innymi, to w ogóle nie ma o czym mówić… a jak chce się coś załatwić, czy dobrze żyć z ludźmi, to wiadomo…, a w końcu coś nam się przecież też od życia należy…, itd., itp.
I tak oto system usprawiedliwień oraz zaprzeczeń, charakterystyczny dla choroby alkoholowej, zaczyna powoli kiełkować. Dochodzi do pierwszych racjonalizacji picia – zupełnie logicznych, nie budzących podejrzeń, pozwalających sensownie usprawiedliwić drobne na razie nieobecności w pracy, jakieś późniejsze powroty do domu, jakieś niepotrzebne nieporozumienia z ludźmi, których coraz częściej zawodzimy…
Nasz organizm jest nieubłagany, kieruje się własnymi regułami i powoli zaczyna kierować także nami. Jeśli pijemy coraz częściej, nie koniecznie codziennie i nie koniecznie do nieprzytomności, a tylko właśnie “częściej” i w “przyzwoitych” nawet ilościach, wytwarza on, jak już wspomniałam, inny jeszcze mechanizm – charakterystyczną tolerancję na truciznę. Jak to się dzieje?
Jeżeli pomimo uruchamiania odruchów obronnych, takich jak wymioty, bóle głowy itd., czynnik szkodliwy pojawia się raz za razem, organizm włącza reakcje adaptacyjne, w postaci coraz większej tolerancji na truciznę /alkohol/. Odbywa się to niezależnie od naszej woli, na poziomie chemii i fizjologii.
I tylko w pewnym momencie z zadowoleniem zauważamy, że dwa, trzy kieliszki, które jeszcze nie tak dawno mogłyby nas “zwalić z nóg”, wypijamy teraz duszkiem bez żadnych przykrych sensacji. Im więcej możemy wypić bez “odchorowywania” tym lepiej myślimy o naszym zdrowiu. Nic błędniejszego.
Jeśli na przestrzeni ostatniego roku, lub paru lat zaobserwowaliśmy u siebie zmianę tolerancji na alkohol, przejawiającą się coraz “mocniejszą głową”, jeżeli organizm coraz słabiej odrzuca coraz większe dawki alkoholu i jednocześnie coraz częściej bywamy w sytuacjach picia i pijemy – jeśli zauważamy takie zmiany, to możemy być pewni, że nie pijemy już normalnie, chociaż nie musi to być jeszcze nałóg, fizjologiczna zależność. Ale jest to już początek, pierwszy etap choroby alkoholowej. Wchodzimy na orbitę, na której, jeśli się teraz nie zatrzymamy, będziemy krążyli trzymani na niej siłami zupełnie od nas niezależnymi.
Należy także podkreślić, iż nie ma znaczenia fakt ile się wypija, ponieważ indywidualna, podstawowa tolerancja może być różna u różnych osób. Ważne jest czy zwiększyła się tolerancja na alkohol w porównaniu z tolerancją początkową, czyli tą, którą mieliśmy wtedy, gdy zaczynaliśmy pić.
Tolerancja ta, po okresie wzrostu, na dalszym etapie i przy kontynuacji picia, będzie malała, ale o tym w następnych odcinkach…